Wszystkich Świętych jest dniem, który jak żaden inny w roku skłania do wspomnień i refleksji. Przywołuje obrazy z przeszłości, będące udziałem tych bliskich mi osób, których już nie ma.
Przedwczoraj obchodziliśmy Wszystkich Świętych… WEDŁUG MNIE ten dzień jak żaden inny w roku skłania do wspomnień. Wspomnień związanych z osobami, które były dla każdego z nas ważne. Po których pamięć jest wiecznie żywa, mimo że minęły lata, odkąd ich już nie ma. Wielcy Nieobecni… Zostawili po sobie pustkę, którą nie sposób niczym wypełnić. Ich brak jest jak żywa rana, która nigdy się nie zabliźni.
Wielcy Nieobecni – Dziadek
Dziadek odszedł, kiedy miałam 6 lat. Teoretycznie więc nie powinnam mieć związanych z nim za wielu wspomnień. A jednak, pewne migawki utrwaliły mi się w pamięci. Jak chociażby ta związana z jazdą traktorem. Dziadek bowiem posiadał Ursusa, takiego starej daty, którego obecnie można w muzeum techniki czy motoryzacji zobaczyć. Ewentualnie czasem wyjeżdżając poza miasto. Traktor służył mu do pracy na roli, jednak zdarzało się, że mnie przewiózł nim raz czy dwa. Ach, co to była za frajda! Zwłaszcza, kiedy ku mojej uciesze zaliczał okoliczne rowy, więc trzęsło nami niemiłosiernie. Po takiej jeździe kanapki, które miał ze sobą smakowały wybornie. A kanapki były nie byle jakie, bo z prawdziwie pszennym wiejskim chlebem z masłem i kotletem mielonym. Najlepiej!
Tym wspomnieniem, które również do mnie wraca, gdy myślę o dziadku są jego wizyty w mieście. Tak właściwie, to nie tyle same wizyty, co przygotowania do nich i powroty. Przygotowania były niemałe, bo rankiem w dniu wyjazdu dziadek stawiał na kuchennym stole miskę z ciepłą wodą oraz różne akcesoria. A następnie przystępował do golenia przed lustrem wiszącym obok. Patrzyłam na tę rutynę jak zahipnotyzowana. Potem zaś czekałam na jego powrót. Bo dziadek z miasta przywoził tonę gum balonowych. Takich z historyjkami w środku, do kolekcji. Mieliśmy ten przywilej z kuzynostwem, że dziadek nas rozpieszczał na wszelkie możliwe sposoby.
Ostatnim ze wspomnień związanych z moim pierwszym Wielkim Nieobecnym jest jazda na rowerze. Gdyż to właśnie dziadek nauczył mnie jeździć. Jak dziś pamiętam dzień, w którym odbył się pierwszy samodzielny rajd rowerowy, będący moim udziałem. Rajd od ogródka do jednej, jedynej kałuży na podwórku. Kałuży, w której oczywiście musiałam wylądować zaraz po tym jak spostrzegłam, że dziadek mnie puścił i jadę zupełnie sama. To było na tyle wiekopomne wydarzenie, że pamiętam nawet, jaka pogoda była tego dnia, a także w co byłam ubrana.
Wielcy Nieobecni – Wujek
Dawno temu usłyszałam stwierdzenie, że pewne cechy charakteru czy upodobania otrzymujemy w spadku po rodzicach chrzestnych. Nie wiem na ile w tym prawdy, ale WEDŁUG MNIE coś musi być na rzeczy. Bo ja po moim ojcu chrzestnym odziedziczyłam całkiem sporo. Czy to biorąc pod uwagę upodobanie do książek Ryszarda Kapuścińskiego, czy do samych podróży jako takich. I choć na chwilę obecną mało mam przestrzeni na oba te aspekty, wiem, że kiedyś do nich wrócę. Czy to mając na względzie chęć robienia bliskim niespodzianek. Wujek bowiem potrafił obudzić się rano i zabrać ciocię na obiad do innego miasta, wiedząc doskonale, że lubią oboje takie spontaniczne wypady. Ja mam bardzo podobnie. Jeśli wiem, że bliska mi osoba lubi pewną rzecz, to jestem w stanie spędzić nad jej organizacją konieczną ilość czasu. Bo WEDŁUG MNIE radość malująca się w drugich oczach wynagradza wszelki wysiłek.
Pozostając w tematyce niespodzianek pamiętam doskonale dzień swoich urodzin, kiedy zupełnie niespodziewanie zjawili się oboje z ciocią z wizytą. Gest tym bardziej miły, że wcale nie mieszkaliśmy specjalnie blisko siebie. A jednak przyjechali i wybraliśmy się na wspólny spacer. Jakby tego było mało, na koniec wzięli mnie do sklepu z kasetami VHS i pozwolili wybrać sobie bajkę. Wybór padł na „Księżniczkę Łabędzi”. Oglądałam ją potem miliony razy, niektóre kwestie znając na pamięć. Do tej pory, kiedy widzę ją w telewizji, zostawiam włączoną choć na chwilę. Pozwalając tym samym wrócić wspomnieniom i ekscytacji związanej z fabułą.
Inne wspomnienia z wujkiem związane? Pamiętam doskonale, jak w trakcie Świąt Bożego Narodzenia stworzył dla mnie lodowisko na babcinym podwórku. Niby nic wymyślnego – w końcu wystarczyło polać wodą… Ale jaka pomysłowość i ile radości przyniosło. Zwłaszcza, że jako najmłodsza z kuzynostwa, przez większość czasu byłam zdana sama na siebie w zabawach. A tu taki zimowy prezent, będący cudownym remedium na wszelką nudę.
Wielcy Nieobecni – Babcia
Swoją babcię wspominałam już w jednym z majowych wpisów. Dotyczył on głównie zapachów i smaków, jakie towarzyszyły mi w dzieciństwie, a które były nierozerwalnym jej udziałem. Były więc i floksy, i jaśmin, i Pani Walewska. Były wreszcie naleśniki z dżemem jabłkowym oraz czas letnich wakacji, upływający pod znakiem truskawek i malin. Jednak osoba babci wiąże się w moich wspomnieniach ze znacznie szerszym spektrum spraw. Babcia była bowiem tą osobą, która zawsze stała za mną murem. Czy chodziło o danie mi więcej luzu w weekend. A wówczas trzeba było odbyć wyjaśniającą rozmowę z moimi rodzicami, w trakcie której zostali uświadomieni, co do pewnych prawidłowości, jakie rządzą w jej domu. Czy też o krycie mnie przed dziadkiem. Gdy miałam jasno powiedziane, że w pobliskiej rzece nie mogę się kąpać, ale jakoś tak wyszło, że w wyniku chęci pomoczenia jedynie stóp, przyszłam do domu mokra od pasa w dół.
Babcia była również osobą, która zawsze czekała na moje odwiedziny. Informację o kolejnej wizycie uzyskiwała już na samym początku poprzedniej. A potem było więcej niż pewne, że powita mnie i moich rodziców garem gołąbków. Choćby nasz przyjazd miał mieć miejsce piątkowym wieczorem. Wiedziała dobrze, jakie słodycze lubię najbardziej i takie właśnie na mnie czekały zaraz po wspomnianej obiadokolacji. Oczywiście obok lodów. Te ostatnie nie liczyły się jako słodycze, a ich spory zapas czekał o każdej porze roku w zamrażarce. Kiedy zaś byłam już starsza i babcię odwiedzałam sama, zawsze mogłam liczyć na jej wyjście przed bramę, aby jeszcze mi pomachać na pożegnanie, gdy mijałam autobusem jej posesję. Zamykam oczy i widzę ją stojącą z laseczką przy kamieniu. Ubraną w ten swój nieodłączny rekwizyt w postaci poliestrowego fartucha w kwiatki. Bo właśnie takimi drobnymi gestami, a nie słowami czy nadmierną wylewnością pokazywała, że jej na mnie zależało.
Czas leczy rany?
Pisałam już o tym w jednym z wpisów na Instagramie. Dotyczył on co prawda tylko babci, lecz jego główne przesłanie można WEDŁUG MNIE odnieść do wszystkich wspomnianych dziś przeze mnie osób. Bo chociaż od śmierci dziadka i wujka minął dłuższy czas, ich brak jest równie namacalny i dojmujący. Szczególnie, że w przypadku tego ostatniego, jedynie splot nieszczęśliwych zdarzeń sprawił, że go zabrakło. Moi drodzy Wielcy Nieobecni… Pozwól więc, że w tym miejscu przytoczę swoje słowa sprzed niemal dwóch miesięcy.
Są takie sytuacje życiowe, po których rany pozostają na zawsze. Może wydawać się, że z upływem czasu jest trochę lepiej, że blizny po nich są już mocne… Ale wystarczy jedna niepozorna rozmowa. Taka jak odbyta z moją młodszą córką, w drodze do przedszkola. Padło wówczas z pozoru proste i niewinne pytanie: „Mamo, czy tęsknisz za swoją babcią”? To wystarczyło, żebym rozpadła się wewnętrznie na milion kawałków i znowu niemal namacalnie poczuła tę wyrwę w sercu. Wyrwę, o której na co dzień staram się nie myśleć, bo tak jest mi łatwiej… Wyrwę, która powstała na skutek naturalnej kolei rzeczy. A jednocześnie wyrwę, która jest żywa i boli.
GARŚĆ MUZYKI
Przy takich okazjach jak dzisiejsza, najlepszym podsumowaniem niech będzie muzyka. I choć utwór, który polecam Twojej uwadze traktuje o innych nieobecnych, zdecydownie skłania do zadumy i refleksji.